Pamiętacie zdjęcie z 'kobietą w pyle' z 11 września 2001? Jej zdjęcie obiegło cały świat. W chwili zamachu miała 28 lat. Pracowała w jednej z wież. Udało jej się uciec i schronić w pobliskim budynku. Niestety całe to wydarzenia nie miało dobrego wpływu na dalsze życie Marcy [Marcy Borders - tak się nazywała]. Przez lata zmagała się z depresją, była uzależniona od narkotyków i alkoholu, odebrano jej prawa rodzicielskie. Straciła pracę w banku, bo w ogóle się tam nie pojawiała. Całymi dniami przesiadywała w swoim mieszkaniu. Zmarła w sierpniu br. w wieku 42 lat na raka żołądka.
24.09.2015
WIZA TURYSTYCZNA b-2 DO USA fakty i mity
Zdmuchując kurz z klawiatury (aż wstyd) powracam na blog!
Nie pamiętam, kiedy ostatnio wykazałam się jakimś zainteresowaniem (znowu, aż wstyd)
Nie będzie to powrót w wielkim stylu jak to czasem mawiają; na początek, powoli, postaram się opisać moją własną małą-wielką przygodę!
Czyli- jak dostałam WIZE ! tak, WIZE ( minęło już parę miesięcy a ja ciągle podekscytowana, jak w wieku 7 lat zdmuchiwaniem świeczek z urodzinowego tortu!
Zapewne moja mała-wielka radocha nie rozwieje wszystkich wątpliwości ani nie odpowiem na wszystkie pytania, ale mooże uda Wam się coś nowego skubnąć.
Zanim zabrałam się do podjęcia jakiegokolwiek kroku w wypełnianiu aplikacji, przestudiowałam chyba całe forum, szukałam odpowiedzi, zadawałam pytania (choć przyznam mało mi pomogły) :)
Na początku było to tak..
Pierwszym powodem do konsternacji był kraj, w którym powinnam aplikować. Wiadomo, najlepiej i najłatwiej byłoby polecieć do Polski i tam jako porządna obywatelka stanąć w kolejce za przepustką do spełnienia American Dream, ale! skoro mieszkam na Wyspach, pracuję tu i odprowadzam podatki to jestem nią tj porządną obywatelką i tutaj, co nie?!
Trochę obawiałam się języka tzn, że nie zrozumiem jakiegoś opryskliwego "Pana w okienku" ( Niby jest to Ambasada Ameryki, gdzie językiem urzędowym jest j. angielski ALE w Polsce ma się ten komfort /o ile starasz się o wizę turystyczną/ , że możesz rozmawiać z owym Panem z okienka w naszym, pięknym ojczystym języku.
Mleko się wylało! Forum przeczytane, decyzja w którym kraju "lepiej" podjęta, bariera językowa pokonana! Klamka zapadła!
Wypełniłam (nietrudny) wniosek. pytania te same, co 8 lat temu tj. czy byłeś skazany, czy pracujesz, czy jesteś mentalnie zdrowy ( achaa) etc.
Podsumowując- musisz udowodnić, ze nie uciekasz do Hameryki, stać Cie na wyjazd/pobyt, masz do czego wrócić i najlepiej- że w ogóle chcesz wrócić :) Najlepiej zatem starać się o B2 mając pracę, stałe dochody etc..
Zbieram wszystkie niezbędne dokumenty, które pozwolą uwierzyć "Panu z okienka", że ta WIZA to tylko na wakacje.
Ja wzięłam ze sobą umowę o pracę, oraz dowody wpłat wynagrodzeń sprzed pół roku.
Niby nic, ale pamiętam sytuacje, gdy Konsul nie mógł uwierzyć pewnej kobiecie obok, że stać ją na taki wyjazd i kazał jej wrócić z wyciągami z banku.. Tak więc lepiej dmuchać na zimne i mieć w zanadrzu parę asów w rękawie.
A zaproszenie? tyle ile na jego temat się naczytałam, tyle mogę powiedzieć, ze przydatne było parę lat temu. ( Choć ja, wolałam się postresować trochę mniej i poprosiłam kuzynkę, żeby mnie zaprosiła haha) - i tak jak się spodziewałam, nikt o nie nie pytał, nikt o nie nie prosił:)
Opłaty. Niby cena za wniosek zależna jest od kursu dolara, ale UK chyba to się nie tyczy bo płaciłam ponad 100 funtów.
Po dokonaniu wszelkich płatności system proponuje/ pyta o datę rozmowy. Ja wybrałam termin najwcześniejszy jaki był ( bo zamierzałam się zwolnić z pracy, a jak wspominałam wcześniej, o niebo większe są Twoje "szanse" jak masz do czego tu wrócić ).
No i pojechałam, sama! Ambasadę w Londynie znależć nie jest trudno. Znajduje się ona bowiem (w wielkim skrócie) za słynną Oxford street. Mapkę wydrukowałam sobie z internetu, zresztą Panowie w budkach z gazetami podpowiadają:)
Tak jak straszyli na tym forum o nieuprzejmości i uprzedzeniach tak ja niczego takiego nie zaznałam. Oczywiście mogłam trafić na jakiegoś gbura ale odkąd moja stopa postanęła przed gmachem Ambasady, ludzie dookołą byli mili i pomocni.
Dmuchając na zimne, byłam o prawie godzinę za wcześnie.. - co uczyniło mnie nr 1 w kolejce do kontroli, oddania swoich personaliów do plastikowego woreczka i przejścia do następnej "bazy". Bramka wykrywająca metali etc .No i w końcu! Kolejna "baza" wchodzę do budynku. (również miła) Pani drukuje numerek, wkleja w paszport i zaprasza do sali rozmów.
Co mnie zdziwiło, odbywało się to inaczej niż w Polsce, choć może to po prostu kwestia tych 8 lat...
Z racji tego, że byłam posiadaczką nr 1 zostałam wywołana jako pierwsza. I tu właśnie ta różnica, mianowicie rozmawiałam z Panem w okienku bardzo ogólnikowo i zdawkowo, tak, nie, tak, nie.. po czym poprosił, zebym sobie usiadła.
Czyli tak jakby zbiór mega podstawowych informacji, żeby z koleji Pan w następnym okienku miał łatwiej (?)
Jak już sobie usiadłam, to tym razem poczekałam może 15 minut .. i znowu mój numer pojawił się na magicznym ekranie. Pan zza okienka podał mi antybakteryjną chusteczkę i poprosił żebym przetarła czytnik linii papilarnych po mojej stronie ..
Po usłyszeniu tego zdania odrazu wiedziałam, że bez WIZY to nie wyjdę z tego budynku :) a dokładniej : " jest dzisiaj pani moim szczęśliwym numerem jeden, proszę przetrzeć czytnik".
Choć pytań było sporo i w pewnym momencie zwątpiłam czy będę tym "szczęśliwym numerem jeden" w pewnym momencie usłyszałam ( choć konsul nie ma takiego obowiązku , po prostu musisz czekać aż dostaniesz przesyłkę zwrotną i wtedy zobaczysz naklejkę albo i nie ) , że dostałam WIZEEE! zapytałam dla pewności, czy dobrze usłyszałam i wybiegłam szczęśliwa na ulice Londynu, gdzie (nie bujam) skacząc śpiewałam nienawidzoną przeze mnie piosenkę "Happy".
Oprócz tego, że obdzwoniłam połowę książki telefonicznej, żeby przypadkiem nikomu nie umknęła ta arcy ważna wiadomość, to moje współlokatorki po dziś dzień chyba mają po dziurki w nosie słowa WIZA :)
Szczęście niesłychane ale jeden mały kruczek kuł dziurę od środka głowy.. na ile wjazdów i lat ta wiza ..( 8 lat temu przyznano mi B2 na jeden rok z możliwością jednego, jedynego wjazdu ! )
Fajnie by było dostać tą najdłuższą z możliwych , ale Miśka! nie bądź taka zachłanna, ciesz się ,że w ogóle Ci ją przyznali!..
Po otrzymaniu emaila, że mój paszport czeka do odbioru pognałam co tchu, z całego wrażenia zapomniałam dowodu osobistego i musiałam czekać do popołudnia żeby jechać tam drugi raz .. no ale w końcu! w końcu otwieram kopertę! po szybkim "Aniele Boże, Stróżu mój (...) ".. z zamkniętymi oczyma otworzyłam go na stronie z wklejoną wizą na.. 10 megaszczęsliwych lat!
tadam!..
------------------ i żyła długo ( przynajmniej przez najbliższe 10 lat ) i szczęśliwie !:)----------------------
THE END
M.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio wykazałam się jakimś zainteresowaniem (znowu, aż wstyd)
Nie będzie to powrót w wielkim stylu jak to czasem mawiają; na początek, powoli, postaram się opisać moją własną małą-wielką przygodę!
Czyli- jak dostałam WIZE ! tak, WIZE ( minęło już parę miesięcy a ja ciągle podekscytowana, jak w wieku 7 lat zdmuchiwaniem świeczek z urodzinowego tortu!
Zapewne moja mała-wielka radocha nie rozwieje wszystkich wątpliwości ani nie odpowiem na wszystkie pytania, ale mooże uda Wam się coś nowego skubnąć.
Zanim zabrałam się do podjęcia jakiegokolwiek kroku w wypełnianiu aplikacji, przestudiowałam chyba całe forum, szukałam odpowiedzi, zadawałam pytania (choć przyznam mało mi pomogły) :)
Na początku było to tak..
Pierwszym powodem do konsternacji był kraj, w którym powinnam aplikować. Wiadomo, najlepiej i najłatwiej byłoby polecieć do Polski i tam jako porządna obywatelka stanąć w kolejce za przepustką do spełnienia American Dream, ale! skoro mieszkam na Wyspach, pracuję tu i odprowadzam podatki to jestem nią tj porządną obywatelką i tutaj, co nie?!
Trochę obawiałam się języka tzn, że nie zrozumiem jakiegoś opryskliwego "Pana w okienku" ( Niby jest to Ambasada Ameryki, gdzie językiem urzędowym jest j. angielski ALE w Polsce ma się ten komfort /o ile starasz się o wizę turystyczną/ , że możesz rozmawiać z owym Panem z okienka w naszym, pięknym ojczystym języku.
Mleko się wylało! Forum przeczytane, decyzja w którym kraju "lepiej" podjęta, bariera językowa pokonana! Klamka zapadła!
Wypełniłam (nietrudny) wniosek. pytania te same, co 8 lat temu tj. czy byłeś skazany, czy pracujesz, czy jesteś mentalnie zdrowy ( achaa) etc.
Podsumowując- musisz udowodnić, ze nie uciekasz do Hameryki, stać Cie na wyjazd/pobyt, masz do czego wrócić i najlepiej- że w ogóle chcesz wrócić :) Najlepiej zatem starać się o B2 mając pracę, stałe dochody etc..
Zbieram wszystkie niezbędne dokumenty, które pozwolą uwierzyć "Panu z okienka", że ta WIZA to tylko na wakacje.
Ja wzięłam ze sobą umowę o pracę, oraz dowody wpłat wynagrodzeń sprzed pół roku.
Niby nic, ale pamiętam sytuacje, gdy Konsul nie mógł uwierzyć pewnej kobiecie obok, że stać ją na taki wyjazd i kazał jej wrócić z wyciągami z banku.. Tak więc lepiej dmuchać na zimne i mieć w zanadrzu parę asów w rękawie.
A zaproszenie? tyle ile na jego temat się naczytałam, tyle mogę powiedzieć, ze przydatne było parę lat temu. ( Choć ja, wolałam się postresować trochę mniej i poprosiłam kuzynkę, żeby mnie zaprosiła haha) - i tak jak się spodziewałam, nikt o nie nie pytał, nikt o nie nie prosił:)
Opłaty. Niby cena za wniosek zależna jest od kursu dolara, ale UK chyba to się nie tyczy bo płaciłam ponad 100 funtów.
Po dokonaniu wszelkich płatności system proponuje/ pyta o datę rozmowy. Ja wybrałam termin najwcześniejszy jaki był ( bo zamierzałam się zwolnić z pracy, a jak wspominałam wcześniej, o niebo większe są Twoje "szanse" jak masz do czego tu wrócić ).
No i pojechałam, sama! Ambasadę w Londynie znależć nie jest trudno. Znajduje się ona bowiem (w wielkim skrócie) za słynną Oxford street. Mapkę wydrukowałam sobie z internetu, zresztą Panowie w budkach z gazetami podpowiadają:)
Tak jak straszyli na tym forum o nieuprzejmości i uprzedzeniach tak ja niczego takiego nie zaznałam. Oczywiście mogłam trafić na jakiegoś gbura ale odkąd moja stopa postanęła przed gmachem Ambasady, ludzie dookołą byli mili i pomocni.
Dmuchając na zimne, byłam o prawie godzinę za wcześnie.. - co uczyniło mnie nr 1 w kolejce do kontroli, oddania swoich personaliów do plastikowego woreczka i przejścia do następnej "bazy". Bramka wykrywająca metali etc .No i w końcu! Kolejna "baza" wchodzę do budynku. (również miła) Pani drukuje numerek, wkleja w paszport i zaprasza do sali rozmów.
Co mnie zdziwiło, odbywało się to inaczej niż w Polsce, choć może to po prostu kwestia tych 8 lat...
Z racji tego, że byłam posiadaczką nr 1 zostałam wywołana jako pierwsza. I tu właśnie ta różnica, mianowicie rozmawiałam z Panem w okienku bardzo ogólnikowo i zdawkowo, tak, nie, tak, nie.. po czym poprosił, zebym sobie usiadła.
Czyli tak jakby zbiór mega podstawowych informacji, żeby z koleji Pan w następnym okienku miał łatwiej (?)
Jak już sobie usiadłam, to tym razem poczekałam może 15 minut .. i znowu mój numer pojawił się na magicznym ekranie. Pan zza okienka podał mi antybakteryjną chusteczkę i poprosił żebym przetarła czytnik linii papilarnych po mojej stronie ..
Po usłyszeniu tego zdania odrazu wiedziałam, że bez WIZY to nie wyjdę z tego budynku :) a dokładniej : " jest dzisiaj pani moim szczęśliwym numerem jeden, proszę przetrzeć czytnik".
Choć pytań było sporo i w pewnym momencie zwątpiłam czy będę tym "szczęśliwym numerem jeden" w pewnym momencie usłyszałam ( choć konsul nie ma takiego obowiązku , po prostu musisz czekać aż dostaniesz przesyłkę zwrotną i wtedy zobaczysz naklejkę albo i nie ) , że dostałam WIZEEE! zapytałam dla pewności, czy dobrze usłyszałam i wybiegłam szczęśliwa na ulice Londynu, gdzie (nie bujam) skacząc śpiewałam nienawidzoną przeze mnie piosenkę "Happy".
Oprócz tego, że obdzwoniłam połowę książki telefonicznej, żeby przypadkiem nikomu nie umknęła ta arcy ważna wiadomość, to moje współlokatorki po dziś dzień chyba mają po dziurki w nosie słowa WIZA :)
Szczęście niesłychane ale jeden mały kruczek kuł dziurę od środka głowy.. na ile wjazdów i lat ta wiza ..( 8 lat temu przyznano mi B2 na jeden rok z możliwością jednego, jedynego wjazdu ! )
Fajnie by było dostać tą najdłuższą z możliwych , ale Miśka! nie bądź taka zachłanna, ciesz się ,że w ogóle Ci ją przyznali!..
Po otrzymaniu emaila, że mój paszport czeka do odbioru pognałam co tchu, z całego wrażenia zapomniałam dowodu osobistego i musiałam czekać do popołudnia żeby jechać tam drugi raz .. no ale w końcu! w końcu otwieram kopertę! po szybkim "Aniele Boże, Stróżu mój (...) ".. z zamkniętymi oczyma otworzyłam go na stronie z wklejoną wizą na.. 10 megaszczęsliwych lat!
tadam!..
------------------ i żyła długo ( przynajmniej przez najbliższe 10 lat ) i szczęśliwie !:)----------------------
THE END
M.
Subskrybuj:
Posty (Atom)