8.10.2011

Dust Lady (klik!)




Zdjęcie Marcy Borders obiegło świat: kobieta w szoku, obsypana pyłem z wież World Trade Center. Marcy stała się symbolem zamachów z 11 września i cierpień ich ofiar. Nazwano ją Dust Lady (Dama z Pyłu). Dziewięć lat temu w „Przeglądzie” opublikowaliśmy o niej smutny artykuł („Płacząca Dama z Pyłu”, nr 37/2002), Marcy bowiem nie stała się bohaterką kraju. Amerykanie cenią tylko ludzi twardych, pokonujących wszystkie trudności. Po tragedii 11 września USA potrzebowały zwycięzców, a Marcy nie umiała się uwolnić od depresji i ostrych stanów lękowych, ciągle płakała. Straciła pracę i środki do życia. Próbowała znaleźć ukojenie w alkoholu i narkotykach. W drugą rocznicę zamachów na Amerykę napisali o niej tylko zagraniczni dziennikarze. Na szczęście w dziesiątą rocznicę Dama z Pyłu czuje się lepiej. Po raz pierwszy od 2001 r. odważyła się przyjechać z New Jersey do Nowego Jorku i zobaczyć miejsce tragedii. „Powrót był zatrważający, jakby to zdarzyło się wczoraj. Wciąż czuję zapach dymu”, wyznała dziennikarzom 38-letnia obecnie kobieta.
Zapomniana ofiara 11 września wreszcie może zacząć normalnie żyć


Marcy Borders dorastała i nadal mieszka w Bayonne w New Jersey, położonej po drugiej stronie rzeki Hudson sypialni nowojorskiej metropolii. Już wtedy odczuwała instynktowny lęk przed Nowym Jorkiem, pełnym – jak sobie wyobrażała – bandytów i terrorystów. Kiedy jednak w sierpniu 2001 r. Bank of America zaproponował jej pracę w dziale technicznym, z atrakcyjnym wynagrodzeniem 40 tys. dol. rocznie, nie mogła odmówić. Potrzebowała pieniędzy na utrzymanie ośmioletniej córki, Noelle. Oddział banku mieścił się na 81. piętrze północnej wieży WTC.
11 września o godzinie 8.46 Marcy stała przy kopiarce, gdy rozległo się coraz głośniejsze syczenie, a potem potworny huk. Wieżowiec się zakołysał. To uprowadzony samolot wbił się w budynek 12 pięter wyżej. Szef polecił pracownikom pozostać przy biurkach.
Rozpaczliwie szukała wyjścia w obłokach pyłu, potykając się o zmasakrowane zwłoki. „Otworzyłam jedne drzwi – prowadziły do magazynu. Drugie – do działu komputerów. Wreszcie udało mi się dostać na schody. Biegłam z innymi, przeskakując martwych i rannych”, opowiadała po 10 latach. Mokra od potu, łez i wody z instalacji przeciwpożarowych śpiewała pieśń gospel, błagając Boga o pomoc. Na szczęście nie posłuchała ratowników, którzy na 44. piętrze próbowali skierować ją w inną stronę. Wreszcie, po 80 minutach, wydostała się na zewnątrz. W panice biegła dalej. Nagle rozległ się ogłuszający grzmot. To runęła południowa wieża WTC. Marcy upadła na ziemię, pochłonęła ją gigantyczna chmura sproszkowanego betonu i szkła. „Nie mogłam dostrzec nawet własnych dłoni, które podniosłam do oczu. Świat nagle ucichł”, wspominała.
Pewien mężczyzna pomógł Marcy wstać i wepchnął ją do holu jakiegoś budynku. Tam fotograf Stan Honda z agencji AFP zrobił słynne zdjęcie.
Z tysiącami innych osób Marcy biegła kilkanaście kilometrów do rzeki Hudson. Przy zatłoczonym promie krzyknęła: „Zabierzcie mnie albo skoczę do wody!”. W domu nie mogła się pozbierać. Fotografia przyniosła jej chwilową sławę. Powstała nawet „Ballada o Marcy Borders”. Ale młoda kobieta nie umiała stłumić lęku. Tydzień po zamachu Bank of America polecił jej wrócić do pracy. Nie potrafiła. „Na widok samolotu wpadałam w panikę. Kiedy widziałam człowieka na dachu, bałam się, że zaraz do mnie strzeli”, żaliła się Marcy. Nie miała ubezpieczenia ani pieniędzy, a w Nowym Jorku terapia kosztuje dziesiątki tysięcy dolarów.
Próbowała przywołać sen za pomocą whisky i dżinu, sięgnęła po twardy narkotyk – crack. Mąż odszedł i zabrał córkę. Później opieka społeczna odebrała Marcy trzyletniego synka. „Mój upadek był całkowity. Od 11 września nie pracowałam ani jednego dnia. Przestałam się myć, wychudłam jak szkielet, próbowałam się zabić. Byłam pewna, że moje życie dobiegło końca. Pomagała mi tylko matka”, wspomina Dama z Pyłu.
Na szczęście rok 2011 przyniósł przełom. W kwietniu Marcy poddała się terapii w klinice odwykowej. W maju amerykańscy komandosi zabili Osamę bin Ladena, co wreszcie przyniosło kobiecie pewien spokój ducha. „Bałam się Osamy przez wszystkie te lata. Miałam sny, w których bombarduje mój dom”, wspomina. Marcy Borders znów mieszka z dziećmi i partnerem. Już nie płacze. Wciąż przechowuje pokrytą pyłem sukienkę, sweter i buty. Dla niej ubranie wciąż pachnie ogniem. Zamierza oddać je do pralni i założyć pierwszego dnia pracy. W dziesiątą rocznicę o Marcy napisało wreszcie kilku amerykańskich dziennikarzy, aczkolwiek więcej relacji o niej zamieściła prasa zagraniczna.


<fragm.tekst. "Przegląd-tygodnik>

Rocznica 11/09 za nami. Ale Dama z Pyłu zostanie zapamietana na zawsze. 
sama sie sobie dziwię jak to sie stało,ze nie widziałam wcześniej tego zdjęcia i nie znałam Pani Marcy!
                                                                   

M.